środa, 24 kwietnia 2013

O Orlen Warsaw Marathon słów kilka...


                Bieg na dystansie 10 km podczas Orlen Warsaw Marathon miał być moim biegowym debiutem na tym dystansie. Wcześniej brałem co prawda udział w 8. Półmaratonie Warszawskim, ale jednak bieg na dystansie dwa razy krótszym to zupełnie inny rodzaj wysiłku. Na co dzień jestem dość aktywny fizycznie, trenując regularnie piłkę nożną, więc nie realizowałem żadnego programu treningowego, który pomógłby mi osiągnąć cel minimum, czyli przebiegnięcie w czasie 46-47 minut. Ot, w wolne dni wychodziłem przebiec te 12-13 km, tyle. Byłem przekonany, że to wystarczy do złamania założonej bariery i - jak się okazało - nie pomyliłem się.

                                   Pamiątkowa fotka z Marcinem, kilka minut przed startem


                Dzień, w którym miałem zmierzyć się z trasą Orlenu zaczął się wcześnie, jak na niedzielę, gdyż już o 6:45 czekała mnie pobudka. Następnie lekkie śniadanie, pół godziny drzemki, Red-Bull na pobudzenie, i wreszcie przechadzka do autobusu linii 517, gdzie czekał już na mnie Marcin. Około 8:45 byliśmy na miejscu, gdzie oddaliśmy rzeczy do depozytów, a następnie zaczęliśmy rozgrzewkę. Kilka minut po 9 ruszyliśmy w okolice startu. Potem jeszcze pamiątkowa fotka i każdy udał się w swoją stronę; Marcin do strefy maratończyków, ja natomiast do grupy „10 km”. 9:30 – startuje 6,5 tysiąca maratończyków, a ja coraz mocniej odliczam czas do własnego startu. Wreszcie, około 10 minut później, jest! Upragniony sygnał i można zacząć biec. Początek trasy prowadzi Wybrzeżem Szczecińskim, a następnie Mostem Świętokrzyskim. Obok mnie biegnie aktor, Bartłomiej Topa, ale szybko zostawiam go w tyle. Podobnie zresztą jak wielu innych „niedzielnych” biegaczy, którzy chyba nie do końca zdawali sobie sprawę, do czego służyło ustawienie tzw. „stref czasowych” na starcie. Już na samym początku na uczestników czeka najtrudniejszy fragment całej trasy – podbieg ul. Tamka. Dla mnie to jednak bardzo dobra wiadomość, bowiem nie dość, że w tej fazie biegu będę w stanie pokonać ten odcinek bez większego zmęczenia, to jeszcze porządnie „przewietrzę” płuca, co w dalszej fazie może mi tylko pomóc. Kilkaset metrów nieco większego wysiłku, podczas którego wyprzedzam m.in. Roberta Korzeniowskiego, i jest – koniec podbiegu! Trasa wiedzie Krakowskim Przedmieściem, a ja czuję, że „wspinaczka” ul. Tamka dobrze mi zrobiła. Po pokonaniu kolejnych kilkuset metrów zaczynamy mijać maratończyków, biegnących akurat w drugą stronę. Ten widok mobilizuje mnie jeszcze bardziej, nie ma bowiem nic lepszego, niż motywacja ze strony innego biegacza. Kilka kolejnych minut mija bez żadnych przeszkód – biegnę równym tempem, nawet nieco wyższym, niż zakładałem. Trasa przebiega Krakowskim Przedmieściem, a następnie ul. Miodową oraz Bonifraterską, aż do Konwiktorskiej, gdzie „odbijamy” w prawo. To właśnie tam tracę kilka sekund z powodu rozwiązanych sznurówek. Kilkaset metrów dalej jest półmetek, na który dobiegam z czasem 0:21:48. W międzyczasie zgarniam kubeczek z wodą, której większość i tak ląduje prosto w oku. Jeszcze kilkadziesiąt kolejnych sekund i wbiegam na Wybrzeże Gdańskie. Uff… nareszcie szeroka trasa, dzięki czemu można spokojnie wyprzedzać tych, którzy opadli z sił. Po przebiegnięciu około 6,5 km, w okolicach Centrum Nauki Kopernik, dopada mnie lekki kryzys. Wmawiam sobie jednak, że jeszcze nieco ponad 3 km, i że najzwyczajniej w świecie trzeba się zmusić. Cały czas utrzymuję identyczne tempo, a ponadto licznie zgromadzeni na trasie kibice dodatkowo mobilizują do zdwojonego wysiłku. Zaczynam naprawdę ciężko oddychać, ale do mety coraz bliżej, więc nie ma wyjścia – trzeba biec! Wreszcie dobiegam do Mostu Świętokrzyskiego – jestem w domu! Na moście wyprzedzam kilku kolejnych, wyraźnie słabnących zawodników i skręcam w prawo, ponownie na Wybrzeże Szczecińskie. Zerkam na stoper – czas zapowiada się na niezły, ale przede mną jeszcze długa droga. Sił zdecydowanie już brakuje, ale mam to szczęście, że koło mnie biegnie człowiek w zdecydowanie lepszym stanie. „Uczepiam się” go więc i tak obaj dobiegamy do al. Księcia Poniatowskiego. Jeszcze jeden, krótki podbieg, a po chwili delikatny zbieg – jestem coraz bliżej. Po chwili trasa zakręca w lewo i – chwała Bogu – już widać metę! Próbuję jeszcze wykrzesać z siebie resztki sił, aby uzyskać jak najlepszy wynik, ale nie jest to łatwe. Po kilkudziesięciu sekundach mijam linię mety. Rzut oka na stoper – 0:43:18 – udało się! Założony plan udało się zrealizować z nawiązką. Po chwili jeszcze typowa ceremonia w tego typu biegach, czyli poganianie przez ochroniarzy, a następnie odbiór pamiątkowego medalu. Potem tylko woda, izotonik… i w pełni usatysfakcjonowany mogę udać się do domu!

                                                                       Półmetek



                Na koniec kilka słów dotyczących organizacji całej imprezy. Generalnie, plusów jest o niebo więcej niż minusów. Miasteczko biegacza – wzorowe, depozyty – zero kolejek, trasa – bardzo fajna, dobra do bicia „życiówek”, atmosfera podczas biegu – rewelacja (choć to akurat norma), pakiet startowy – baaaardzo przyzwoity. Jeśli natomiast miałbym szukać jakichś niedociągnięć, to z pewnością będzie to brak oznaczeń na trasie. Mnie osobiście nie sprawiło to problemu, gdyż wcześniej dokładnie ją przeanalizowałem, ale dla większości zawodników było to zapewne spore utrudnienie. Słyszałem też, że na piątym kilometrze zabrakło wody dla tych, którzy biegli na czas powyżej godziny, ale nie byłem naocznym świadkiem tego incydentu, więc na jego temat nie mam zamiaru się wypowiadać. Jednak impreza zorganizowana była niemal perfekcyjnie i za rok z pewnością znów wystartuję. Wcześniej mam jednak zamiar wziąć udział w kilku innych biegach na tym dystansie, a najbliższy z nich – XXIII Bieg Powstania Warszawskiego – odbędzie się już 27. lipca. Tym razem planuję jednak solidnie się do niego przygotować i być może zejść poniżej magicznej granicy 40 minut. Czy mi się to uda, czas pokaże… Trzymajcie się i pamiętajcie, że bieganie bardzo często pomaga pokonywać własne słabości, tak więc, zdecydowanie – warto biegać! J

Pozdro, Paweł

PS. Gratulacje dla Marcina, który swój pierwszy maraton ukończył w czasie 3 godzin i 36 minut J



                                                          Tuż po minięciu linii mety

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz