wtorek, 18 sierpnia 2015

Viva football!

          
            Okres wakacyjny powoli się kończy, tzw. „sezon ogórkowy” w świecie futbolu także przechodzi już zatem do historii. Wracam więc i ja. Dzisiejszy wieczór można uznać za pewnego rodzaju „grę wstępną” przed właściwą Ligą Mistrzów. Dlaczego o tym wspominam? Otóż od kilku lat – po reformie prezydenta Platiniego – są dwie drogi awansu do fazy grupowej najbardziej elitarnych rozgrywek w europejskiej piłce: mistrzowska oraz „niemistrzowska”. W praktyce możemy być więc świadkami bardzo interesujących pojedynków – jak choćby Valencii z Monaco – które już jutro zmierzą się na Estadio Mestalla.
            Nie bez przyczyny piszę jednak w przeddzień tego wielkiego (miejmy nadzieję) meczu. Właśnie dziś przyszło mi bowiem oglądać starcie na Stadio Olimpico w Rzymie, gdzie Lazio podejmowało Bayer Leverkusen. To spotkanie po raz kolejny dobitnie pokazało mi, jak piękny i nieprzewidywalny potrafi być futbol. Pierwsza połowa to dość wyrównane widowisko, z lekką przewagą gości. Po przerwie na boisku istniała jednak już tylko jedna drużyna – Bayer. „Aptekarze” zagrali niemal wybitne 45 minut, praktycznie nie schodząc z połowy rzymian, tworząc sobie przy tym kilka wyśmienitych okazji do zdobycia bramki. Należy dodać, że w perspektywie rewanżu w Niemczech bramki kluczowej, zdobytej bowiem w meczu wyjazdowym. Wynik końcowy? 1:0 dla gospodarzy. Wystarczyła chwila nieuwagi formacji defensywnej gości, aby młodziutki Balde wszedł w obronę rywali jak w masło, a następnie wreszcie pokonał Bernda Leno (warto nadmienić, że mógł to zrobić już wcześniej). Pisząc krótko: kwintesencja futbolu. W tym sporcie nie liczy się, jak wielką masz przewagę oraz jak dobre wrażenie artystyczne jesteś w stanie zrobić. To nie siatkówka ani gimnastyka artystyczna. I właśnie ta nieprzewidywalność sprawia, że według mnie jest to najpiękniejszy sport na świecie.

            Dzisiejszy wieczór utwierdza mnie również w przekonaniu, iż maksyma „pieniądze nie grają” jest jak najbardziej prawdziwa. O mały kroczek od fazy grupowej Ligi Mistrzów są bowiem także białoruskie Bate Borysów oraz przedstawiciel Kazachstanu – FC Astana. I choć w przypadku Kazachów pieniądze również odgrywają pewną rolę, to są to sumy na tyle niewielkie, że sam awans do Ligi Mistrzów będzie stanowił dla kluby duży zastrzyk gotówki. Białorusini są natomiast chyba najdobitniejszym przykładem podanej przeze mnie tezy, można bowiem powiedzieć, że w LM są już stałymi bywalcami. I – co chyba jeszcze ważniejsze – nie pełnią jedynie roli statystów i „chłopców do bicia”. Na rozkładzie mają już bowiem choćby wielki Bayern Monachium (oczywiście nie tak mocny jak obecnie). I tylko polskim kibicom wciąż pozostaje liczenie kolejnych lat bez rodzimego klubu w najbardziej elitarnych rozgrywkach klubowych na świecie. 1… 2… aż do 19, póki co…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz