Liga Mistrzów weszła w decydującą fazę… I to weszła
z wielkim przytupem! Pierwsze mecze półfinałowe przyniosły ogromną dawkę emocji
i… nieco niespodziewane wyniki. W starciu Realu Madryt z turyńskim Juventusem
faworyt wydawał się być oczywisty – i nie była to bynajmniej drużyna „Starej
Damy”. Futbol ma jednak to do siebie, iż uwielbia zaskakiwać i to dlatego
uważany jest za najwspanialszy sport na świecie. Tak też było i tym razem, gdyż
„Królewscy” musieli uznać wyższość mistrzów Włoch, przegrywając w stolicy
Piemontu 1-2. Bramka zdobyta przez Cristiano Ronaldo może jednak okazać się
decydująca w perspektywie całego dwumeczu, Real ma bowiem przed sobą rewanż na
Estadio Bernabeu. Dzień później na Camp Nou w szranki stanęli zawodnicy
Barcelony i Bayernu. Starcie gigantów, określane mianem „przedwczesnego finału”
zakończyło się rezultatem, którego chyba mało kto się spodziewał. Do 77. minuty
wszystko było w normie. Barca miała przewagę, stwarzając sobie kilka świetnych
okazji strzeleckich, ale nie potrafiła wyjść na prowadzenie. Bayern próbował
się odgryzać (dodajmy, że dość nieudolnie), a najlepszą sytuację zmarnował
Robert Lewandowski. W końcówce dał jednak o sobie znać geniusz Leo Messiego,
który najpierw zdobył dwa gole, a następnie zaliczył asystę przy trafieniu
Neymara. Trzy szybkie ciosy i monachijska maszyna padła na deski, z których
piekielnie ciężko będzie jej się podnieść. W dalszym ciągu posługując się
bokserską nomenklaturą można powiedzieć, że sędzia stoi już nad Bawarczykami i
– odliczając do 10 – jest już gdzieś w okolicach „ósemki”. Knock-out jest
blisko!
Rewanżowe
przewidywania
Pierwszego
finalistę wyłoni wtorkowe starcie na Allianz Arena, gdzie Bayern podejmie
Barcelonę. Tutaj jednak sprawa wydaje się oczywista. Być może Bawarczycy są na
tyle dobrym zespołem żeby zdobyć przeciwko drużynie prowadzonej przez Luisa
Enrique trzy bramki – co i tak graniczy z cudem – ale potencjał ofensywny
„Blaugrany” pozwala zakładać, że w Monachium przynajmniej raz pokonają Manuela
Neuera. Moim zdaniem kwestia tego dwumeczu jest już rozstrzygnięta, a wszystkie
swoje nadzieje monachijczycy zaprzepaścili w doliczonym czasie gry pierwszego
spotkania. Kiedy bowiem stracili drugą bramkę, rzucili się do desperackich
ataków, zamiast nieco uspokoić grę, nawet kosztem utrzymania wyniku 0-2. A tak
ruszyli do przodu i – rzecz jasna – nadziali się na kontrę, która na dobre
przekreśla ich szanse na udział w berlińskim finale.
Dużo
ciekawiej będzie w stolicy Hiszpanii, gdzie na Estadio Santiago Bernabeu
„Królewscy” zmierzą się z Juventusem. Piłkarze „Starej Damy” będą chcieli
obronić jednobramkową zaliczkę z pierwszego meczu i w tym starciu wcale nie są
bez szans. Mimo wszystko wydaje się, że wszystkie atuty są po stronie Realu. W
końcu rewanż zagrają przed własną publicznością, w dodatku do zameldowanie się
w Berlinie brakuje im skromnego 1-0. Z pewnością podopieczni Carlo Ancelottiego
są drużyną o większych umiejętnościach, a także bardziej doświadczoną w grach o
wielką stawkę. Massimilliano Allegri oraz jego podopieczni udowodnili już
jednak, że grać w piłkę niewątpliwie potrafią, a jeśli dorzucimy do tego ich
ogromne zaangażowanie oraz wolę walki, to szykuje nam się wielki mecz. Świetną
wiadomością są również ostatnie doniesienia prasowe, według których na rewanż
powinni być gotowi dwaj wspaniali, francuscy zawodnicy. Mowa oczywiście o
Karimie Benzemie po stronie Realu oraz Paulu Pogbie w Juventusie. O ile występ
tego drugiego stoi pod znakiem zapytania, o tyle Benzema już przedwczoraj powrócił
do treningów z drużyną. Istnieje więc prawdopodobieństwo graniczące z
pewnością, iż w przyszłą środę ujrzymy go na murawie.
Liga
Europejska w pigułce
Warto
również kilka słów poświęcić Lidze Europejskiej, której tegoroczny finał
odbędzie się na Stadionie Narodowym w Warszawie. Sporą niespodziankę sprawili
Ukraińcy z Dnipropietrowska, którzy na stadionie świętego Pawła zremisowali z
Napoli 1-1. I wydaje się, że na tę chwilę to właśni Dnipro znajduje się bliżej
warszawskiego finału. Niestety, nie dane mi było obejrzeć tego meczu, dlatego
też nie jestem w stanie określić, która z drużyn zaprezentowała się z lepszej
strony, nie jestem też w stanie osądzić czy rezultat jest adekwatny do
boiskowych wydarzeń.
Dane
mi za to było obejrzeć starcie w Sevilli, gdzie gospodarze ograli Fiorentinę
3-0. I choć suchy wynik nie do końca oddaje przebieg meczu, to wydaje się, że
podopieczni Unai’a Emery’ego są w tej chwili głównym kandydatem do zdobycia
trofeum. W dzisiejszym spotkaniu zaprezentowali się naprawdę fantastycznie, a
samego siebie przeszedł Aleix Vidal, który najpierw dwukrotnie pokonał Neto, a
na koniec zaliczył jeszcze asystę przy bramce Kevina Gameiro. Nie sposób nie
docenić postępu, jaki wykonał ten zawodnik od czasu transferu Almerii. I jeśli
w dalszym ciągu będzie rozwijał się w takim tempie to niewykluczone, że w
niedalekiej przyszłości znajdzie uznanie w oczach Vicente del Bosque, który
zresztą był tego wieczoru obecny na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan. Pamiętając o
znakomitej grze Sevilli oraz – mimo wszystko – niezłej piłce zaprezentowanej
przez Fiorentinę trzeba zauważyć, że swoje trzy grosze – a właściwie to jakieś
pięć złotych – dorzucił arbiter dzisiejszych zawodów. Sędziujący to spotkanie
Felix Brych już w pierwszej połowie nie podyktował dwóch ewidentnych rzutów
karnych (po jednym dla obu zespołów), a po przerwie puścił akcję, podczas
której w polu karnym gospodarzy faulowany był Joaquin. I choć Sevilla była w
tym spotkaniu zespołem lepszym to pewien niesmak pozostał. Zakładając bowiem,
iż wszystkie trzy karne zostałyby wykorzystane, mielibyśmy wynik 4-2 dla
gospodarzy, który gwarantowałby wielkie emocje w rewanżu. A tak, cóż… Grzegorz
Krychowiak i spółka mogą powoli bukować bilety na lot do Warszawy.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz