Stało się. Miro Radovic zaakceptował niewyobrażalną
ofertę, którą zaproponowali mu Chińczycy i po blisko dziewięciu latach opuszcza
Łazienkowską. Można się spierać czy Serb postąpił słusznie, ale ja nie mam
wątpliwości. Piłka nożna to jego zawód, główne (a najczęściej jedyne) źródło
dochodu. Niech każdy z was zastanowi się, jak by postąpił, gdyby nagle dostał
ofertę pracy w konkurencyjnej firmie, a przeprowadzka wiązałaby się z 15-krotną
podwyżką zarobków. Zrezygnowalibyście? Wątpię. Dość już jednak o Rado, gdyż ten
wstęp mógłby sugerować tekst w dużej mierze traktujący o Legii, a tak nie
będzie. Transfer największej gwiazdy klubu z Łazienkowskiej po raz kolejny
pokazał bowiem, jak wielka w dzisiejszych czasach jest siła pieniądza. Piłka
nożna w ciągu ostatnich kilku lat stała się skomercjalizowana do granic
możliwości. Futbol stał się jednym, wielkim biznesem, w którym nie ma miejsca
na sentymenty. I choć nie mam na to absolutnie żadnego wpływu, to
komercjalizacja mojej ukochanej dyscypliny bardzo mnie martwi. Cytując klasyka:
„Against modern football!”
Klubowe
ikony
Jeszcze
na przełomie wieków można było podawać bardzo wiele przykładów zawodników,
którzy całą karierę poświęcili tylko jednemu klubowi. Byli to zawodnicy, którzy
ponad dobra materialne cenili sobie takie wartości jak lojalność, szacunek czy
przywiązanie do klubowych barw. Niestety, tacy zawodnicy są w dzisiejszych
czasach towarem deficytowym. Swoje piękne, długoletnie kariery zakończyli
chociażby Paolo Maldini – symbol Milanu, czy Javier Zanetti – żywa legenda
Interu Mediolan. W Romie żywym pomnikiem jest Francesco Totti, ale i on
wielkimi krokami zbliża się do końca swojej przygody z futbolem. W dalszym
ciągu są oczywiście piłkarze, którzy spędzają kariery w jednym tylko klubie, że
wspomnę chociażby Bastiego Schweinsteigera czy Johna Terry’ego. Wydaje mi się,
że akurat w ich przypadku zarabiane pieniądze to jedno, a możliwość walki o
trofea to drugie. Zaryzykuję tezę, że gdyby zgłosiły się po nich kluby o
podobnej lub wyższej renomie, oferując większą gażę, to obaj ci zawodnicy
zmieniliby klubowe barwy. Są to jednak tylko moje domysły.
Zdarzają
się jednak przypadki, w których role są zupełnie odwrócone. Wcześniej
wspominałem bowiem o sytuacji, w której zawodnicy zmieniają kluby jak
rękawiczki, w pogoni za pieniądzem. Ale nierzadko dochodzi również do sytuacji,
w których to klub oddaje klubową legendę, by „zejść z budżetu płacowego”, a
także dlatego, iż według działaczy zawodnik ten nie daje już odpowiedniej
jakości piłkarskiej (abstrahując od tego, że często jest to „przywódca szatni”
i jest nieodzownym elementem tworzenia pozytywnej atmosfery wewnątrz drużyny). Najlepszym
przykładem takiej polityki jest Alessandro Del Piero, który w 2012 roku, po 19
latach spędzonych w klubie, musiał opuścić Juventus na rzecz australijskiej
drużyny Sydney FC. Działacze z Turynu uznali bowiem, że Del Piero jest już zbyt
wiekowym graczem, by stanowić o sile obecnego Juventusu. Bardzo podobne były
przypadki Franka Lamparda, dla którego miejsca w Chelsea nie widział już Jose
Mourinho oraz Stevena Gerrarda, który nie był w stanie porozumieć się z
Liverpoolem w sprawie nowego kontraktu i od nowego sezonu będzie reprezentował
barwy Los Angeles Galaxy, klubu występującego na co dzień w amerykańskiej lidze
MLS.
Światełko
w tunelu
Fakt,
że w obecnych czasach futbol został całkowicie zdominowany przez pieniądz jest
niepodważalny. Ale jest jedna jasna strona takiego obrotu spraw. Otóż, jak
powszechnie wiadomo, najbogatsze kluby bardzo często wzmacniają się kosztem
tych słabszych (albo nawet niekoniecznie słabszych, a po prostu mniej
zamożnych). Panująca sytuacja zmusza mniejsze kluby do radzenia sobie w inny
sposób. W polskiej ekstraklasie – przynajmniej do tej pory – dominowała opcja
ściągania tzw. szrotu. Chodzi o graczy, którzy z całą pewnością nie podniosą
poziomu ligi, a ich jedyną zaletą jest to, iż są niedrodzy w utrzymaniu. I
wydaje się, że nie jest to najlepsza droga. Moim zdaniem wszystkie mniej
zamożne kluby powinny podążać drogą francuskiego Lyonu. Jeszcze niedawno OL
było w bardzo ciężkiej sytuacji finansowej, bez większych perspektyw na
przyszłość. Wtedy to klubowi działacze postanowili wdrożyć projekt zakładający
oparcie pierwszej drużyny na młodych wychowankach ze Stade Gerland. Włodarze Les Gones słusznie uznali, że zamiast
wydawać krocie na gwiazdy światowej piłki, lepiej będzie samemu je wykreować. Dzisiaj
Olympique Lyon, w składzie którego grają praktycznie sami wychowankowie, jest
liderem Ligue 1 i wyprzedza szejków z Paryża, którzy na budowę swojej drużyny
wydali kilkaset milionów Euro. Można? Można, jak widać na załączonym obrazku.
Podobny, choć nieco inny projekt wybrali działacze Olympique Marsylia. Ich
wizja zakłada bowiem ściąganie za stosunkowo niewielkie pieniądze najbardziej
uzdolnionych francuskich graczy, których po ukształtowaniu będzie można
sprzedać z ogromnym zyskiem. Jest to filozofia nieco droższa niż w przypadku
OL, ale wciąż bardzo opłacalna. Efekt jest taki, że obie te drużyny – wraz z
PSG, zasilanym niewyobrażalną sumą petrodolarów – będą do końca sezonu biły się
o mistrzostwo Francji.
Słowo
na niedzielę
Podsumowując,
wydaje się, że niestety proces komercjalizacji futbolu jest nieunikniony. Czasy,
kiedy zawodnik spędzał karierę w jednym klubie, nie patrząc specjalnie na
aspekty finansowe, już dawno minęły. I dotyczy to zarówno zawodników, którzy
odchodzą w pogoni za większą ilością zer na koncie, jak i klubów, które w
starszych zawodnikach – legendach klubu – nie widzą już potencjału na
wypracowanie zysku. Jest jednak pewne światełko w tunelu, głównie wśród tych
klubów, które nie są zaliczane do europejskich gigantów. Muszą (a raczej
powinny) opierać swoją filozofię na młodych zawodnikach, klubowych
wychowankach. A zatem na ludziach, którzy identyfikują się z klubem. W
przyszłości może to bowiem przynieść wymierne efekty, zarówno sportowe jak i
ekonomiczne. Przypadki Olympique Marsylia, Olympique Lyon czy FC Porto
pokazują, że takie podejście jest bardzo opłacalne.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz