Po
takim meczu jak ten dzisiejszy ciężko na gorąco wysnuć jakieś konstruktywne
wnioski. Na usta cisną się bowiem nieparlamentarne w większości słowa. Od kilku
dni w szeregach warszawskiej Legii panowały niezwykle bojowe nastroje, które
skończyły się… wraz z pierwszym gwizdkiem sędziego. Wyglądało to tak, jakby po
wyjściu na boisko piłkarze stołecznego zespołu całą swoją pozytywną energię
przekuli w strach. Strach, że jedna bramka Ajaxu praktycznie uniemożliwi im
awans do dalszej fazy rozgrywek. Podopieczni trenera Berga grali niezwykle
nerwowo, było dużo niedokładności, prostych strat. Sam mecz rozstrzygnął się w
dwie minuty, kiedy najpierw po indywidualnej akcji gola zdobył Milik, a chwilę
później po centrze z rzutu wolnego, strzałem głową wynik podwyższył Viergever. Przed
przerwą trzecią bramkę dorzucił Milik i można było spodziewać się pogromu. Szczęście
w nieszczęściu, że w drugiej części gry Ajax nie miał już parcia na kolejne
bramki, a w ostatnich kilkunastu minutach oddał nawet inicjatywę Legii.
Podopieczni Franka de Boer’a wyszli chyba jednak z założenia „grajcie, bo nam się
już nie chce”. Ostatecznie wynik do końca nie uległ zmianie i klub z
Łazienkowskiej pożegnał się z europejskimi pucharami.
Rzecz
jasna ta porażka nie powinna zamazać naprawdę udanej przygody Legii w
tegorocznej edycji europejskich pucharów. Wspaniały dwumecz z Celticiem (jak
wiadomo zaprzepaszczony w najgłupszy z możliwych sposobów, ale to już nie wina
piłkarzy), łatwe ogranie Kazachów z Aktobe, 15 punktów i pierwsze miejsce w
grupie Ligi Europy. Tak, z pewnością za te osiągnięcia piłkarzom oraz całemu
sztabowi szkoleniowemu należą się duże brawa. Nie zmienia to jednak faktu, że w
dwumeczu z Ajaxem legioniści rozegrali jedynie jedną dobrą połówkę, a w
pozostałej części rywalizacji byli głównie statystami. Jak już pisałem
wcześniej, ciężko po takim meczu wysnuć na gorąco jakieś wnioski, ale mimo to
spróbuję:
Gra
bez bramkarza
Dusan Kuciak to z pewnością bardzo dobry bramkarz,
można powiedzieć, że w skali polskiej ligi nawet znakomity. Nie zmienia to
jednak faktu, że w obecnym sezonie jest po prostu bez formy. Już jesienią
przytrafiały mu się liczne błędy, że przypomnę tylko mecze w Gliwicach,
Bielsku-Białej czy Szczecinie. Według mnie w dzisiejszym spotkaniu również się
nie popisał, a dwie pierwsze bramki w dużej mierze obciążają jego konto. W
pierwszej sytuacji miał obowiązek złapać piłkę po uderzeniu Milika, który w
zasadzie trafił prosto w niego. W drugiej natomiast miał obowiązek wyjść do
dośrodkowania, które spadało w okolice 5-6 metra. Warto również zaznaczyć, na
co wielu ekspertów nie zwraca uwagi, że Słowak kompletnie nie umie grać nogami.
W tym elemencie piłkarskiego rzemiosła jest po prostu tragiczny. A jeśli dodamy
do tego słabą formę „czysto bramkarską” to mamy taki obraz, jaki widzieliśmy w
dzisiejszym meczu.
Brak
skuteczności
Sprawa dość oczywista. Jeśli nie strzelasz bramek to
nie masz prawa myśleć o awansie do kolejnej rundy. Zaryzykuję twierdzenie, że
Legia w tym dwumeczu stworzyła sobie więcej dobrych okazji bramkowych od Ajaxu.
Różnica polegała na tym, że podopieczni de Boer’a byli bezlitośni i praktycznie
każdy błąd byli w stanie zamienić na bramkę, a Legia co chwila obijała
Cillessena. Prym wiedli w tym oczywiście Orlando Sa oraz Michał Żyro, ale swoje
sytuacje mieli również Michał Kucharczyk (spektakularne pudło!) czy Tomasz
Jodłowiec. Niestety, z takim rywalem jak Ajax Amsterdam takie sytuacje po
prostu trzeba zamieniać na gole.
Brak
środka pola
Bez dwóch zdań, Ajax dosłownie zmasakrował Legię w
środku pola. Najlepszy w holenderskiej drużynie był moim zdaniem Thulani
Serero, ale i reszta zawodników z Amsterdamu nie ustępowała mu poziomem. Cechowało
ich świetne przewidywanie gry, bardzo dobry odbiór, a także umiejętność gry na
jeden kontakt. Druga linia mistrza Holandii przewyższała tę warszawską
przynajmniej o dwie klasy. Na tle kolegów najmniej tragicznie prezentował się
chyba Ivica Vrdoljak: dużo walki, kilka odbiorów, próba wzięcia ciężaru gry na
siebie. Michał Masłowski wypadł podobnie jak cała Legia: w całym dwumeczu
zagrał dobrze jedynie drugą połowę meczu w Amsterdamie. Przez resztę czasu był
zupełnie niewidoczny, odcięty od gry, przestraszony. Widać, że ten chłopak
potrzebuje jeszcze czasu, aby przyswoić taktykę i schematy Henninga Berga. Największy
zawód sprawił jednak Tomasz Jodłowiec, który zagrał dziś chyba najgorszy mecz w
swojej przygodzie z piłką. Mnóstwo strat, niewymuszone błędy, brak udanych,
ofensywnych wejść… Jednym słowem: dramat. Najlepszym dowodem na słabość legijnego
środka był fakt, iż najlepszym zawodnikiem tej formacji okazał się… Helio Pinto,
który pojawił się na boisku z ławki rezerwowych. Cóż, z tak dysponowanym
środkiem pola – który najczęściej ma największy wpływ na boiskowy rozwój wypadków
– Legia nie miała prawa ograć Ajaxu.
Absencje
Nie napiszę niczego nowego, ale kluczowa dla
ofensywnych poczynań Legii była nieobecność Miro Radovica oraz Ondreja Dudy.
Tych dwóch gości nie dość, że potrafiło w pojedynkę wygrać mecz, to jeszcze
świetnie rozumiało się na boisku, stanowiąc niezwykle groźny i kreatywny duet. Od
początku wydawało się, że Michał Masłowski to jeszcze nie ten kaliber i
niestety, obawy te się potwierdziły. Niełatwo też zrozumieć decyzję Henninga
Berga, który w Amsterdamie nie znalazł dla Rado miejsca nawet na ławce. A moim
zdaniem to właśnie tam legioniści przegrali awans. Gdyby strzelili choć jedną
bramkę – w Warszawie to Ajax musiałby od początku zaatakować, a drużyna z
Łazienkowskiej mogłaby nastawić się na kontry, czyli to, co jej najbardziej
odpowiada. Nie ma jednak co gdybać – mistrz Polski okazał się słabszy od
mistrza Holandii i zasłużenie odpadł z rozgrywek. Oby piłkarze, sztab
szkoleniowy oraz działacze wyciągnęli odpowiednie wnioski. Tak, abyśmy za rok o
podobnej porze świętowali awans do kolejnej rundy, bądź emocjonowali się
starciami polskiego klubu w Lidze Mistrzów.

