Legia Warszawa w 1/16 finału Ligi Europejskiej trafiła na
holenderski Ajax Amsterdam. Z tego powodu cały naród popadł w skrajności: jedni
wieszczą solidne „baty” i bolesne pożegnanie z europejską przygodą, inni
natomiast sugerują, że nie ma się kogo bać, gdyż obecnie Ajax to już tylko
nazwa. Powiem szczerze, że gdy czytam tego typu opinie to nie wiem, gdzie mam
podziać oczy. Napiszę krótko, Legia mogła trafić lepiej, ale zdecydowanie nie
jest w tym starciu bez szans. Dlaczego tak uważam?
Po
pierwsze warszawska drużyna jest w tym sezonie naprawdę mocna, 15 punktów w
fazie grupowej Ligi Europy nie wzięło się znikąd. Drużyna podczas tegorocznej
przygody z pucharami nabrała również pewnej rutyny, której nie było widać
choćby w zeszłym roku (pisałem o tym w TYM MIEJSCU), a dzięki której jest w
stanie „wyszarpać” zwycięstwo nawet wtedy, gdy nie gra dobrego spotkania. Wiele
oczywiście będzie zależało od okresu przygotowawczego oraz ruchów na rynku
transferowym. Jeśli podopieczni Henninga Berga przepracują solidnie przepracują
zimę, obejdzie się bez poważniejszych urazów, a na dodatek klub sprowadzi 2-3
dobrych zawodników to szansa na pokonanie Ajaxu będzie naprawdę realna.
Szansy
Legii upatruję również w poziomie Ajaxu Amsterdam. Oczywiście nie ma co
porównywać tego zespołu choćby do Celticu Glasgow, ale prawdą jest, że obecny
mistrz Holandii nie prezentuje już tego poziomu, co choćby kilka lat temu. Z
całym szacunkiem do Arkadiusza Milika, ale w najmniejszym stopniu nie umywa się
on do swoich poprzedników: Luisa Suareza czy Zlatana Ibrahimovic’a. Warto
również zauważyć, że Ajax ma bardzo młody i niedoświadczony zespół. Jasne, ci
młodzi zawodnicy z pewnością potrafią grać w piłkę, ale jest to dopiero
„materiał do obróbki”, a nie w pełni ukształtowany zespół. Na dodatek za pół
roku kontrakty kończą się dwóm najbardziej doświadczonym zawodnikom
amsterdamskiej drużyny: kapitanowi Nicklasowi Moisanderowi oraz największej
gwieździe –Lasse Schone. Niewykluczone więc, że klub – aby cokolwiek na tych
zawodnikach zarobić – będzie zmuszony sprzedać ich już zimą, co bez wątpienia
byłoby ogromnym osłabieniem mistrzów Holandii.
Bardzo
spodobały mi się słowa Miroslava Radovic’a. „Rado” zaraz po losowaniu
stwierdził, iż Ajax jest drużyną silną, ale zdecydowanie w zasięgu Legii. Takie
słowa pokazują, że ekipę mistrza Holandii wszyscy w Warszawie szanują, ale na
pewno nie mają zamiaru składać broni. Te słowa były również bardzo ważne z tego
względu, iż wypowiedziała je największa gwiazda zespołu, zawodnik, z którego
zdaniem wszyscy w klubie bardzo się liczą. Uważam, iż dzięki słowom „Miro”
młodsi zawodnicy również nabiorą przekonania, iż „nie taki ten Ajax straszny,
jak go malują”.
Podsumowując,
jak już wspomniałem na wstępie, nie rozumiem wszystkich skrajnych opinii
sugerujących, że Ajax brutalnie „przejedzie się” po Legii oraz tych, według
których to legioniści bez większego problemu wyeliminują amsterdamczyków. W tej
chwili szanse oceniłbym na 60% do 40% dla Holendrów. Ale pamiętajmy, że przez
dwa miesiące bardzo dużo może się zmienić. Dużo będzie zależało od poczynań obu
klubów na rynku transferowym, a także od przepracowania – niezwykle krótkiego,
jak na polskie warunki – okresu przygotowawczego. I – jak to zwykle bywa –
wszystkie przypuszczenia i analizy wezmą w łeb, gdyż wszystko zweryfikuje
boisko.
***
Warto
także wspomnieć, że zanim Jerzy Dudek przydzielił Legii rywala, doszło do
losowania par 1/8 finału najważniejszych klubowych rozgrywek w Europie, czyli
Ligi Mistrzów. Już na tym etapie rozgrywek będziemy mieli do czynienia z dwoma
szlagierami: Manchester City zmierzy się z Barceloną, a Paris Saint Germain
zagra z Chelsea. Obrońca tytułu – i chyba główny faworyt obecnej edycji – Real
Madryt, zmierzy się natomiast z Schalke 04 Gelsenkirchen.
I w tym
miejscu chciałbym poruszyć pewien wątek. Otóż nie wiem, czy tylko ja mam takie
wrażenie, ale Liga Mistrzów z roku na rok staje się coraz bardziej
przewidywalna. Trzy pary, które wymieniłem są identyczne, jak w edycji
zeszłorocznej. City będzie miało okazję zrewanżować się Barcelonie, PSG
spróbuje tym razem wyeliminować Chelsea, a Schalke postara się o uniknięcie
takiego blamażu, jaki miał miejsce przed rokiem. Aż dziw, że Arsenal – 18. rok
z rzędu – nie wylosował Bayernu Monachium… Może jestem zbyt radykalny w swoich
osądach, ale – paradoksalnie – właśnie przez takie mecze Liga Mistrzów
powoli zaczyna mi się „przejadać”. No bo ile razy można patrzeć, jak Messi
szarpie się z Kompanym, a Cristiano ucisza Veltins Arena? Zdaję sobie sprawę,
że takie mecze mają swój „smaczek”, ale mnie to nie rusza. Dużo bardziej
przemawiały do mnie drużyny, na które nikt nie stawiał, a które potrafiły
sprawić sensację i pokonać faworyta. W pamięci pozostało mi szczególnie FC
Porto, które w 2003 roku potrafiło wyeliminować choćby Manchester United, aby w
ogólnym rozrachunku sięgnąć po trofeum. A teraz takie FC Porto trafia na
najsłabszy w fazie pucharowej FC Basel… Wybaczcie, to nie moja liga.
Oczywiście
nie mam zamiaru snuć w tym miejscu jakichkolwiek teorii spiskowych. W żadnym
wypadku nie uważam, że losowanie było ustawione, nic z tych rzeczy. Po prostu
dochodzę do wniosku, że Liga Mistrzów staje się… schematyczna. Być może dobrym
pomysłem byłoby rozstawienie wg współczynników, a nie miejsca zajętego na
koniec fazy grupowej? Chociaż w praktyce nie ma to racji bytu, gdyż takich
„odszczepieńców” jak ja jest naprawdę niewielu, a dla UEFA każdy wielki
szlagier to dodatkowy zarobek. Mimo wszystko szkoda, że w dzisiejszych czasach
- głównie ze względu na siłę pieniądza – niespodzianki w futbolu zdarzają się
dużo rzadziej niż jeszcze kilka lat temu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz