wtorek, 2 czerwca 2020

Guess who's back?!


Raz, dwa, trzy… Raz, dwa, trzy… Próba mikrofonu! Stało się… Dobrze widzicie, wróciłem. Futbol ponownie budzi się do życia, do świata żywych wracam także i ja. W moim przypadku przerwa trwała zdecydowanie zbyt długo, ale stopniowy powrót rozgrywek piłkarskich na całym świecie doprowadził do tego, iż nie mogłem odmówić sobie niewątpliwej przyjemności z opisywania różnego rodzaju ciekawostek, dziwactw czy – najzwyczajniej w świecie – moich opinii na przeróżne tematy związane z kopaniem okrągłego przedmiotu. Zakładam w ciemno, że bardziej od moich literackich wypocin brakowało Wam naszej wspaniałej, rodzimej Ekstraklasy oraz starć Wisły Płock z Koroną Kielce. Ale nie przejmujcie się, jeśli jeszcze przed pandemią interesowaliście się rozgrywkami
na najwyższym szczeblu w Polsce – nie ma już dla Was ratunku.

Tyle tytułem wyjaśnienia. A skoro delikatną grę wstępną mamy już za sobą, pora przejść do meritum dzisiejszych wypocin. Tak się bowiem składa, iż wyraz „dziwactwa” w poprzednim akapicie nie był bynajmniej przypadkowy. Piłka nożna ponownie zaczyna dominować nasze życie (no, nie wszystkich, ale myślę, że zdecydowana większość czytających ma podobne zdanie na ten temat)
i uważam to za wspaniałą rzecz. Nieco martwi mnie natomiast fakt, iż osoby decyzyjne w imię minimalizowania ryzyka bliżej nieokreślonych celów próbują zrobić z kibiców zwykłych głupków.

Ustalmy najpierw fakty. Piłkarze stanowią chyba najbezpieczniejszą i najbardziej „zachuchaną” grupę zawodową na świecie. Część ludzi podczas pandemii była zmuszona normalnie stawiać się w pracy i nikt nie pytał ich w tej sytuacji o zdanie. O takich grupach zawodowych jak lekarze nawet nie będę wspominał… Jak zatem wygląda powrót piłki? Oczywiście w różnych krajach poszczególne schematy powrotu mogą się nieco różnić, ale z grubsza wygląda to tak:

·   Piłkarze oraz członkowie sztabu szkoleniowego każdego klubu przechodzą testy na obecność koronawirusa,

·        Następuje 14-dniowa kwarantanna,

·        Te same osoby ponownie przechodzą testy na obecność wirusa,

·     W przypadku wyników negatywnych dana drużyna zostaje dopuszczona do treningów grupowych,

·        Testy na obecność COVID-19 wykonywane są także przed każdym meczem.

Na pierwszy rzut oka wygląda to na świetnie przemyślane oraz znakomicie rozplanowane działanie i ja się z tym w stu procentach zgadzam. Problem zaczynam natomiast dostrzegać wtedy, gdy włączam telewizor i widzę zawodników wychodzących na boisko…

               Piłkarze obu drużyn wychodzą na murawę oddzielnie, nie ma tradycyjnego przywitania drużyn, niemile widziane są cieszynki po bramkach. Wszystko fajnie, tylko chwilę później, kiedy zabrzmi pierwszy gwizdek arbitra, ci sami goście co chwila ścierają się między sobą na boisku, grają bark w bark, faulują się, czasem nawet zdarza im się razem poprzepychać! Rzut rożny to już w ogóle dantejskie sceny, po których osoby decyzyjne osiągają stany przedzawałowe. Prawie dwudziestu gości stłoczonych na kilkunastu metrach kwadratowych, bez zachowania bezpiecznej odległości, w dodatku większość ciężko oddychająca, a jeszcze u żadnego z nich nie widać maseczki… Ale zaraz, przecież ci goście byli dokładnie przebadani i testy dały wynik negatywny, inaczej nikt nawet nie pomyślałby

o dopuszczeniu ich do gry! Rodzi się zatem pytanie, po co ten cyrk przed meczem?

               Podobne wnioski można wysnuć odnośnie radości po bramkach. Zawodnicy dostają odgórny przykaz „łagodnego celebrowania zdobytych goli”. I tak Panowie Piłkarze zachowują prawidłowy dystans po strzeleniu bramki, a minutę później ci sami goście – przy rzucie wolnym drużyny przeciwnej – stoją stłoczeni w 5-osobowym murze. Ma to sens, bez żadnych wątpliwości.

               Jeszcze więcej sensu dopatrywałbym się w rozsadzaniu piłkarzy rezerwowych. Jeśli ktoś nie widział, zawodnicy rezerwowi nie siedzą już na ławce, a na trybunach. Rzecz jasna w odstępach co kilka krzesełek. Biorąc pod uwagę, że trenują ze sobą od kilku tygodni, a na treningach raczej nie zachowują podobnego dystansu (może jednak zachowują, choć wątpię), to jest to wg mnie zwyczajny kabaret. Powyższe „obostrzenia” prowadzą potem do tak groteskowych momentów, jak spotkanie Lecha z Legią, gdzie piłkarze – oficjalnie – nie mają prawa przywitać się przed meczem, a chwilę później widać w telewizji przebitkę jak „Jędza” zalicza „misiaka” z Kamilem Jóźwiakiem.

               Osobny akapit chciałbym jeszcze poświęcić naszej rodzimej lidze, w której rządzący wraz z prezesem Bońkiem wymyślili sobie, że Polska będzie pierwszym krajem, w którym kibice wrócą na trybuny (stanie się to już niebawem – 19. czerwca). I, powiem szczerze, nawet nie wiem jak to skomentować. Co prawda zapełnione mogłoby być maksymalnie 25% stadionu, ale i tak jest to dla piłkarzy zdecydowanie lepsza opcja niż granie przy pustych trybunach. Zapytacie więc „w czym problem?”. Czy zatem wyobrażacie sobie sytuację, w której na „Żylecie” czy w „Kotle” kibice siedzą grzecznie co cztery krzesełka, z maseczką na twarzy i żelem dezynfekującym w dłoniach? Ja osobiście nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, ale każdemu z Was pozostawiam to do oceny w zgodzie z własnym sumieniem.

               Żebyście mnie dobrze zrozumieli, uważam, że w przypadku walki z koronawirusem profilaktyka jest niezwykle ważna. Ale nie podoba mi się, że z kibiców piłkarskich robi się głupków. Jeśli bowiem taki mecz przez przypadek obejrzy osoba nieznająca się kompletnie na sporcie, zapewne pomyśli sobie: Oho, pilnują wszystkich zasad bezpieczeństwa i minimalizują ryzyko. Brawo! Tak się jednak dziwnie składa, iż mecze piłkarskie oglądają głównie kibice piłkarscy, a nie przedstawiciele Kół Gospodyń Wiejskich, Piraci z Karaibów czy dr Lubicz z rodziną. I gdy kibic piłkarski widzi, że robią z niego idiotę, z pewnością nie jest zadowolony. Nawet pomimo powrotu ukochanej piłki. Apeluję zatem o rozsądek i umiar. Bo najczęściej o te dwa aspekty wszystko się rozbija.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz