Raz, dwa,
trzy… Raz, dwa, trzy… Próba mikrofonu! Stało się… Dobrze widzicie, wróciłem.
Futbol ponownie budzi się do życia, do świata żywych wracam także i ja. W moim
przypadku przerwa trwała zdecydowanie zbyt długo, ale stopniowy powrót
rozgrywek piłkarskich na całym świecie doprowadził do tego, iż nie mogłem
odmówić sobie niewątpliwej przyjemności z opisywania różnego rodzaju
ciekawostek, dziwactw czy – najzwyczajniej w świecie – moich opinii na
przeróżne tematy związane z kopaniem okrągłego przedmiotu. Zakładam w ciemno,
że bardziej od moich literackich wypocin brakowało Wam naszej wspaniałej,
rodzimej Ekstraklasy oraz starć Wisły Płock z Koroną Kielce. Ale nie
przejmujcie się, jeśli jeszcze przed pandemią interesowaliście się rozgrywkami
na najwyższym szczeblu w Polsce – nie ma już dla Was ratunku.
i uważam to za wspaniałą rzecz. Nieco martwi mnie natomiast fakt, iż osoby decyzyjne w imię
Ustalmy
najpierw fakty. Piłkarze stanowią chyba
najbezpieczniejszą i najbardziej „zachuchaną” grupę zawodową na świecie.
Część ludzi podczas pandemii była zmuszona normalnie stawiać się w pracy i nikt
nie pytał ich w tej sytuacji o zdanie. O takich grupach zawodowych jak lekarze
nawet nie będę wspominał… Jak zatem wygląda powrót piłki? Oczywiście w różnych
krajach poszczególne schematy powrotu mogą się nieco różnić, ale z grubsza
wygląda to tak:
· Piłkarze oraz członkowie sztabu szkoleniowego
każdego klubu przechodzą testy na obecność koronawirusa,
·
Następuje 14-dniowa kwarantanna,
·
Te same osoby ponownie przechodzą testy na
obecność wirusa,
· W przypadku wyników negatywnych dana drużyna
zostaje dopuszczona do treningów grupowych,
·
Testy na obecność COVID-19 wykonywane są także
przed każdym meczem.
Na pierwszy rzut oka wygląda to
na świetnie przemyślane oraz znakomicie rozplanowane działanie i ja się z tym w
stu procentach zgadzam. Problem zaczynam natomiast dostrzegać wtedy, gdy
włączam telewizor i widzę zawodników wychodzących na boisko…
Piłkarze obu drużyn
wychodzą na murawę oddzielnie, nie ma tradycyjnego przywitania drużyn, niemile
widziane są cieszynki po bramkach. Wszystko fajnie, tylko chwilę później,
kiedy zabrzmi pierwszy gwizdek arbitra, ci sami goście co chwila ścierają się
między sobą na boisku, grają bark w bark, faulują się, czasem nawet zdarza im
się razem poprzepychać! Rzut rożny to już w ogóle dantejskie sceny, po których
osoby decyzyjne osiągają stany przedzawałowe. Prawie dwudziestu gości
stłoczonych na kilkunastu metrach kwadratowych, bez zachowania bezpiecznej
odległości, w dodatku większość ciężko oddychająca, a jeszcze u żadnego z nich
nie widać maseczki… Ale zaraz, przecież ci goście byli dokładnie przebadani i
testy dały wynik negatywny, inaczej nikt nawet nie pomyślałby
o dopuszczeniu
ich do gry! Rodzi się zatem pytanie, po
co ten cyrk przed meczem?
Podobne
wnioski można wysnuć odnośnie radości po bramkach. Zawodnicy dostają odgórny
przykaz „łagodnego celebrowania zdobytych goli”. I tak Panowie Piłkarze zachowują
prawidłowy dystans po strzeleniu bramki, a minutę później ci sami goście – przy
rzucie wolnym drużyny przeciwnej – stoją stłoczeni w 5-osobowym murze. Ma to
sens, bez żadnych wątpliwości.
Jeszcze
więcej sensu dopatrywałbym się w rozsadzaniu piłkarzy rezerwowych. Jeśli ktoś
nie widział, zawodnicy rezerwowi nie siedzą już na ławce, a na trybunach. Rzecz
jasna w odstępach co kilka krzesełek. Biorąc pod uwagę, że trenują ze sobą od
kilku tygodni, a na treningach raczej nie zachowują podobnego dystansu (może
jednak zachowują, choć wątpię), to jest to wg mnie zwyczajny kabaret. Powyższe
„obostrzenia” prowadzą potem do tak groteskowych momentów, jak spotkanie Lecha
z Legią, gdzie piłkarze – oficjalnie – nie mają prawa przywitać się przed
meczem, a chwilę później widać w telewizji przebitkę jak „Jędza” zalicza „misiaka” z Kamilem Jóźwiakiem.
Osobny
akapit chciałbym jeszcze poświęcić naszej rodzimej lidze, w której rządzący
wraz z prezesem Bońkiem wymyślili sobie, że Polska będzie pierwszym krajem, w którym kibice wrócą na trybuny
(stanie się to już niebawem – 19. czerwca). I, powiem szczerze, nawet nie wiem
jak to skomentować. Co prawda zapełnione mogłoby być maksymalnie 25% stadionu,
ale i tak jest to dla piłkarzy zdecydowanie lepsza opcja niż granie przy
pustych trybunach. Zapytacie więc „w czym problem?”. Czy zatem wyobrażacie
sobie sytuację, w której na „Żylecie” czy w „Kotle” kibice siedzą grzecznie co
cztery krzesełka, z maseczką na twarzy i żelem dezynfekującym w dłoniach? Ja
osobiście nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, ale każdemu z Was
pozostawiam to do oceny w zgodzie z własnym sumieniem.
Żebyście
mnie dobrze zrozumieli, uważam, że w przypadku walki z koronawirusem
profilaktyka jest niezwykle ważna. Ale nie podoba mi się, że z kibiców
piłkarskich robi się głupków. Jeśli bowiem taki mecz przez przypadek obejrzy
osoba nieznająca się kompletnie na sporcie, zapewne pomyśli sobie: Oho, pilnują wszystkich zasad bezpieczeństwa
i minimalizują ryzyko. Brawo! Tak się jednak dziwnie składa, iż mecze
piłkarskie oglądają głównie kibice piłkarscy, a nie przedstawiciele Kół Gospodyń
Wiejskich, Piraci z Karaibów czy dr Lubicz z rodziną. I gdy kibic piłkarski
widzi, że robią z niego idiotę, z pewnością nie jest zadowolony. Nawet pomimo
powrotu ukochanej piłki. Apeluję zatem o
rozsądek i umiar. Bo najczęściej o te dwa aspekty wszystko się rozbija.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz