środa, 7 grudnia 2016

Bohaterowie nie zawsze noszą peleryny

Próbowaliście kiedyś wyobrazić sobie sytuację, w której los uniemożliwia wam realizowanie własnych marzeń, dążenia do wyznaczonych przez siebie celów, a także samorealizacji? Nie mam na myśli hobby, rzeczy, które lubicie robić w wolnym czasie. Nie, chodzi mi o prawdziwą pasję, o coś co jest dla was całym życiem, a odebranie tego – choćby na krótki czas – łączy się z wielkim bólem i rozczarowaniem. Zastanówcie się – o ile taka sytuacja miała miejsce – jakie uczucia wam wtedy towarzyszyły?

Jak już pewnie kilkukrotnie wspominałem, moją największą pasją jest futbol. I w moim przypadku taką tragedią, którą opisywałem powyżej, były dłuższe przerwy w grze spowodowane różnego rodzaju urazy. Kilkukrotnie byłem zmuszony do nawet półrocznej przerwy. Dla kogoś, kogo piłka nożna – i generalnie wysiłek fizyczny – jest całym światem, był to prawdziwy dramat. Zero aktywności, treningów, meczów. Byłem zmuszony do zaniechania wszelkich sportów, a jedyna rzecz, którą można było powiązać ze sportem to spacery na świeżym powietrzu…

Dlaczego jednak o tym piszę? Ponieważ moje dolegliwości i problemy są niczym przy próbie, na jaką los wystawił 10-letniego Maćka Iwanowskiego. Chłopak był (i mam nadzieję, że w przyszłości także będzie) naprawdę dobrze rokującym zawodnikiem, zdobywającym wiele nagród – zarówno drużynowych, jak i indywidualnych – na różnego rodzaju turniejach piłkarskich. Niespełna 1,5 roku temu postawiono jednak diagnozę, która dosłownie ścięła go z nóg. Nowotwór mózgu… Spróbujcie przypomnieć sobie, jacy byliście w wieku 9 lat, swój stopień świadomości oraz dojrzałość. Już? Teraz trudniejsze zadanie. Postarajcie postawić się w sytuacji Maćka, który – pewnie jeszcze nie do końca świadomy tego, co się stało – został zmuszony do podjęcia jednego z najtrudniejszych wyzwań w całym życiu.

Jeśli mam być szczery, nie potrafię wyobrazić sobie jak ja bym się czuł, będąc w takiej sytuacji. Maciek od momentu zdiagnozowanie nowotworu pokazuje jednak, iż jeśli naprawdę czegoś mocno pragniesz, to przy odrobinie szczęścia jesteś w stanie osiągnąć wszystko! Nawet cele, które z pozoru wydają się nieosiągalne. „Iwan” – bo taki jest jego boiskowy pseudonim – jest niezwykle dzielny i wytrwały, cierpliwie poddaje się leczeniu, nie poddając się przy tym chorobie. Po kilkunastu miesiącach walki jest na jak najlepszej drodze do pokonania choroby i powrotu do ukochanego futbolu, który jest dla niego całym życiem.

Właśnie dlatego razem z przyjacielem postanowiliśmy pomóc Maćkowi i jego rodzicom, organizując zbiórkę pieniędzy, z których dochód zostanie przekazany na rehabilitację „Iwana”, a także specjalistyczne treningi piłkarskie, które pomogą mu wrócić do pełnej sprawności. Bo nie ma nic piękniejszego niż widok młodego człowieka, który w pogoni za marzeniami jest gotów na wszelkie poświęcenia. I liczę, że widok Maćka na boisko zrekompensuje jego rodzinie oraz przyjaciołom te kilkanaście, bardzo trudnych miesięcy J


Tytułem podsumowania. Bardzo często szukamy sobie idoli pośród jednostek rozpoznawalnych w świecie, postaci znanych, lubianych i szanowanych. Nie ma w tym nic złego, ale pamiętajcie, że prawdziwi bohaterowie i wzory do naśladowania przede wszystkim można znaleźć we własnym, najbliższym otoczeniu. Wystarczy dobrze poszukać J Pozdrawiam Was i trzymajcie się cieplutko!

środa, 17 sierpnia 2016

Więcej optymizmu! Dundalk FC na horyzoncie

           



           
           Dawno mnie tu nie było… Nadszedł jednak najwyższy czas, aby naprostować wszystkich piłkarskich pesymistów, żyjących w naszym pięknym kraju. Od kilku dni słyszę bowiem, że Legię z Irlandczykami czeka niezwykle ciężka przeprawa. Dziennikarze trąbią na lewo i prawo, że choć awans jest obowiązkiem podopiecznych Besnika Hasiego, a stołeczny zespół jest wyraźnym faworytem, to w obecnej formie legioniści będą mieli ogromne problemy z awansem.

            Czytam i nie bardzo dowierzam. Skoro awans do fazy grupowej jest obowiązkiem, to skąd bierze się założenie, że Legia będzie miała problemy? I analogicznie, skoro legioniści faktycznie będą do końca musieli drżeć o awans w tym dwumeczu, to po co pompować ten legijny balonik do granic możliwości i jeszcze przed rozpoczęciem dwumeczu obwieszczać wszem i wobec, że awans do Ligi Mistrzów to jedynie formalność?

Abstrahując już od rażącej niekonsekwencji wydaje mi się, że jest to też wywieranie pewnego rodzaju negatywnej presji. „Weszło!” często używa określenia „win-win”, w myśl którego rozwiązanie jest dobre dla wszystkich stron. W przypadku pojedynku Legii z Dundalk mamy raczej do czynienia z sytuacją „lose-lose”. Jeśli bowiem podopieczni Hasiego przejdą Irlandyczków i zameldują się w fazie grupowej LM, dziennikarska brać zapewne machnie lekceważącą ręką i stwierdzi, że przy takim rywalu był to obowiązek. Gdyby jednak stołecznej ekipie powinęła się noga – o! – wtedy cała piłkarska Polska miałaby pożywkę na kilka najbliższych miesięcy. Wszelkie gazety oraz portale – rzecz jasna nie tylko te sportowe – prześcigałyby się w wymyślaniu coraz to nowych tytułów wyśmiewających Legię.

* * *

            A propos rozpoczynającego się dzisiaj dwumeczu nachodzi mnie jeszcze jedna refleksja… Kogo my się boimy? Zewsząd słyszę głosy, że Dundalk FC to wcale nie takie ogórki, bo ograły BATE. Ludzie, litości… BATE Borysów, które pamiętacie sprzed kilku lat, kiedy to w fazie grupowej LM ogrywało Bayern Monachium, już nie istnieje. Teraz pod tym szyldem grają przeciętniacy, dowodzeni na boisku przez podstarzałe gwiazdy pokroju Aleksandra Hleba. Obecna drużyna poziomem piłkarskim nawet nie zbliżyła się do tej z czasów świetności. Jeśli ktoś ma wątpliwości, polecam obejrzenie skrótu spotkania rewanżowego, wygranego przez Irlandczyków 3-0. Bramki tracone przez mistrzów Białorusi to jakaś piłkarska pornografia…

            Jeśli więc ktokolwiek chce mnie przekonywać, że Dundalk FC to mocna ekipa, bo pokonała BATE, niech najpierw rzuci okiem na poziom piłkarski obu spotkań, a następnie prześledzi osiągnięcia Irlandczyków rundę wcześniej. Ich rywalem był mistrz Islandii, FK Hafnarfjordur. Udało wam się już wymówić tę nazwę? To przejdźmy do konkretów. Podopieczni Stephena Kenny’ego po niezwykle zaciętym boju wyeliminowali ostatecznie Islandyczków, dwukrotnie remisując swoje spotkania (1-1 u siebie oraz 2-2 na wyjeździe), przechodząc do kolejnej rundy jedynie lepszą skutecznością w meczu wyjazdowym. I jestem niemal pewien, że to właśnie ten dwumecz, a nie ogranie BATE Borysów, stanowi prawdziwą weryfikację klasy i umiejętności Dundalk FC.


            A że Legia jest bez formy? No, jest. W spotkaniu z Trenczynem również była, a mimo to awansowała do kolejnej rundy kosztem Słowaków, którzy są drużyną o klasę lepszą od Irlandczyków. Z pewnością nie napiszę niczego nowego, ale warszawski zespół jest obecnie bez formy, widzą to chyba wszyscy, którzy choć w niewielkim stopniu interesują się polską piłką. Siła Legii polega jednak na tym, że nawet grając „piach”, jest w stanie wygrywać mecze w europejskich pucharach. Można co prawda mówić o furze szczęścia i życiowej formie Malarza, ale według mnie główny czynnik jest inny. Doświadczenie. To jest dokładnie ta cecha, która pozwala legionistom wygrywać mecze, w których albo nie są lepsi albo nawet są słabsi. Legia w europejskich pucharach to drużyna niezwykle wyrachowana, która wyczuwa, kiedy przeciwnik ma słabszy moment i można go „napocząć”. Warto także dodać, że proces ten trwa już naprawdę długo. Przez ostatnich sześć lat legioniści w fazach eliminacyjnych do Ligi Mistrzów bądź Ligi Europy przegrali jedynie dwukrotnie, za każdym razem w sezonie 2012/2013: z SV Ried 1-2 (w rewanżu wygrał 3-1 i awansowała do dalszych gier) oraz 1-2 z Rosenborgiem Trondheim (jedyny raz w ciągu ostatnich pięciu lat, kiedy klub z Warszawy nie awansował do fazy grupowej LE). Te wyniki pokazują, że Legia na arenie międzynarodowej (o ile o takiej możemy mówić w przypadku eliminacji do europucharów…) jest drużyną niezwykle wyrachowaną i doświadczoną. I jestem przekonany, że potwierdzi to w dwumeczu z Dundalk FC!

wtorek, 5 stycznia 2016

Florentino Perez i jego "żonglerka" trenerami

          

             Stało się. Florentino Perez poszedł po rozum do głowy i na wczorajszej konferencji prasowej podziękował za współpracę dotychczasowemu szkoleniowcowi „Blancos”, Rafie Benitezowi. Sternikowi klubu z Estadio Santiago Bernabeu zajęło więc siedem miesięcy dojście do tego samego wniosku, który każdy, średnio zorientowany kibic wysnuł wraz z pierwszymi plotkami łączącymi Beniteza z Realem. Nowym szkoleniowcem pierwszej drużyny został jeden z najwybitniejszych zawodników w historii – Zinedine Zidane – i wydaje się być to w tej chwili najrozsądniejsze posunięcie. Parafrazując jednak pewne przysłowie – jest to zaledwie łyżeczka miodu w beczce dziegciu – włodarze klubu z Concha Espina 1 od kilku miesięcy notują bowiem istną serię fatalnych, absurdalnych wręcz decyzji i zatrudnienie Zidane’a nijak nie jest w stanie tego przysłonić. Od czego więc tak naprawdę zaczęły się problemy Realu, gdzie według mnie popełniono błędy?

Błąd pierwszy – zwolnienie Ancelottiego

            Z pewnością dla fanów „Królewskich” oraz zdecydowanej większość osób interesujących się futbolem nie jest to żadne zaskoczenie. Moim – i nie tylko – zdaniem było to idealny szkoleniowiec dla obecnego Realu. „Carletto” miał naprawdę wszystko: znakomity warsztat trenerski, ogromną wiedzę z zakresu psychologii sportowej, a przede wszystkim posiadał szacunek i sympatię swoich podopiecznych. Wszystkich, bez wyjątku! Jego wad trzeba byłoby szukać naprawdę głęboko. Florentino Perez takowe jednak odnalazł i postanowił zakończyć współpracę z włoskim szkoleniowcem. Dlaczego? Tego nie wiedzą chyba nawet najbliżsi współpracownicy Pereza. Fakt, drużyna prowadzona przez Ancelottiego nie wygrała w ubiegłym sezonie żadnego trofeum, ale na tej zasadzie żaden trener nie zagrzałby dłużej miejsca w jednym klubie. Decyzja ta była tym bardziej absurdalna, że Real pod wodzą Włocha grał naprawdę widowiskowy, ofensywny futbol. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść…

Błąd drugi – dlaczego nie Klopp?

            Informacja o zwolnieniu „Carletto” była dla wszystkich ludzi związanych z klubem dużym rozczarowaniem. Gorzką pigułkę trzeba było jednak przełknąć… Już kilkanaście godzin po zwolnieniu dotychczasowego szkoleniowca w mediach zaczęły pojawiać się kolejne kandydatury następców. W międzyczasie przewinęło się sporo nazwisk, ale bezsprzecznym faworytem – zarówno mediów jak i kibiców – pozostawał Jurgen Klopp. Niemiecki trener od lipca pozostawał bez klubu, kiedy to zdecydował się zakończyć swoją niezmiernie owocną współpracę z Borussią Dortmund. Klopp, który z bardzo dobrej strony pokazał się już w FSV Mainz, dzięki czemu zapracował na swój „transfer” do BVB wydawał się być idealnym następcą Ancelottiego. Młody, z ogromną charyzmą oraz zapałem do pracy, świetny taktyk oraz wyśmienity psycholog, ulubieniec piłkarzy. Rzecz jasna nie wiadomo jak poradziłby sobie w tak wielkim klubie jak Real, ale bez wątpienia miał wszelkie predyspozycje ku temu, by osiągnąć sukces. Plan Florentino zakładał jednak coś zupełnie innego…

Błąd trzeci – dlaczego Benitez?!

            Jeśli mam być szczery, pierwsze plotki dotyczące Rafy jako nowego szkoleniowca „Królewskich” przyjąłem z uśmiechem. Nie dlatego, że uznawałem go za dobrego fachowca, ale dlatego, iż wydawało mi się to tak absurdalne jak nominacja Franciszka Smudy do otrzymania literackiej nagrody Nobla. Nie od dziś wiadomo, że katalońskie brukowce lubią czasem zadrwić z Realu (i na odwrót – madryckie brukowce często kpią z Barcelony), całą sytuację uznałem więc jako zwykły żart o niezbyt wyszukanym poziomie. Gorzej, gdy ta informacja zaczęła być powtarzana przez coraz wiarygodniejsze źródła, aż w końcu potwierdzili ją oficjele z Estadio Santiago Bernabeu. Wtedy już do śmiechu mi nie było…
            Naprawdę nie potrafię racjonalnie wytłumaczyć, jakie procesy myślowe musiały zachodzić w głowach działaczy Realu, że postanowili powierzyć drużynę właśnie Benitezowi. Jedynym jego atutem – choć w tym wypadku niewiele znaczącym – było to, że wychował się w białej części Madrytu i jest z tym klubem mocno związany. Nie zmienia to jednak faktu, że Rafa od kilku ładnych lat jedzie wyłącznie na opinii, którą wyrobił sobie będąc jeszcze w Valencii. A następnie było już coraz gorzej. Liverpool – zgoda, wygrał Ligę Mistrzów, ale w Premier League – mając ogromne pieniądze oraz plejadę świetnych zawodników – nawet nie otarł się o mistrzostwo kraju; Inter – w pół roku udało mu się rozpieprzyć machinę zbudowaną przez Mourinho (fakt, że część zawodników była nieco wypalona, ale Benitez w pół roku z ekipy wygrywającej potrójną koronę zrobił ligowego średniaka); Napoli – mając praktycznie nieograniczony budżet oraz każdego piłkarza, którego tylko chciał, nie był w stanie zająć miejsca premiowanego grą choćby w eliminacjach do Ligi Mistrzów. I w nagrodę za popsucie trzech świetnych drużyn otrzymał angaż w jeszcze większym klubie… Naprawdę, zakrawało to na jakiś kompletny kabaret.

Światełko w tunelu?


            Zwolnienie Beniteza to z pewnością pierwsza od wielu miesięcy dobra decyzja Pereza oraz jego ludzi. Szkoda, że aby prezes do tego doszedł, trzeba było wcześniej zwolnić Carlo Ancelottiego, ale cóż… Lepiej późno niż wcale. Zatrudnienie Zinedine’a Zidane’a również wydaje się być racjonalnym posunięciem. Przede wszystkim obecnie nie było na rynku lepszego kandydata – może poza „The Special One”, ale on nie wyrażał chęci powrotu. Poza tym to w Realu człowiek-instytucja: uwielbiany przez kibiców, szanowany przez piłkarzy oraz współpracowników. Wydaje mi się, że człowiek tego pokroju będzie miał większy kredyt zaufania – zarówno wśród „socios” jak i samych zawodników. Nie trafiają również do mnie kontrargumenty mówiące o braku doświadczenia. Kiedy Pep Guardiola przejmował Barcelonę słychać było podobne głosy, okazało się jednak, że stworzył on najbardziej śmiercionośną maszynkę w najnowszych futbolowych dziejach. Nie twierdzę, że w przypadku „Zizou” będzie tak samo. Uważam jedynie, że czasem od doświadczonego szkoleniowca lepszy jest ten nieopierzony żółtodziób ze świeżym spojrzeniem, masą innowacyjnych pomysłów oraz ogromnym zapałem do pracy. A jak będzie? Wszystko jak zwykle zweryfikuje zielona murawa.