Okres wakacyjny powoli się kończy, tzw. „sezon ogórkowy”
w świecie futbolu także przechodzi już zatem do historii. Wracam więc i ja. Dzisiejszy
wieczór można uznać za pewnego rodzaju „grę wstępną” przed właściwą Ligą
Mistrzów. Dlaczego o tym wspominam? Otóż od kilku lat – po reformie prezydenta
Platiniego – są dwie drogi awansu do fazy grupowej najbardziej elitarnych
rozgrywek w europejskiej piłce: mistrzowska oraz „niemistrzowska”. W praktyce
możemy być więc świadkami bardzo interesujących pojedynków – jak choćby
Valencii z Monaco – które już jutro zmierzą się na Estadio Mestalla.
Nie bez przyczyny piszę jednak w przeddzień tego
wielkiego (miejmy nadzieję) meczu. Właśnie dziś przyszło mi bowiem oglądać
starcie na Stadio Olimpico w Rzymie, gdzie Lazio podejmowało Bayer Leverkusen. To
spotkanie po raz kolejny dobitnie pokazało mi, jak piękny i nieprzewidywalny
potrafi być futbol. Pierwsza połowa to dość wyrównane widowisko, z lekką
przewagą gości. Po przerwie na boisku istniała jednak już tylko jedna drużyna –
Bayer. „Aptekarze” zagrali niemal wybitne 45 minut, praktycznie nie schodząc z
połowy rzymian, tworząc sobie przy tym kilka wyśmienitych okazji do zdobycia
bramki. Należy dodać, że w perspektywie rewanżu w Niemczech bramki kluczowej,
zdobytej bowiem w meczu wyjazdowym. Wynik końcowy? 1:0 dla gospodarzy.
Wystarczyła chwila nieuwagi formacji defensywnej gości, aby młodziutki Balde
wszedł w obronę rywali jak w masło, a następnie wreszcie pokonał Bernda Leno
(warto nadmienić, że mógł to zrobić już wcześniej). Pisząc krótko: kwintesencja
futbolu. W tym sporcie nie liczy się, jak wielką masz przewagę oraz jak dobre
wrażenie artystyczne jesteś w stanie zrobić. To nie siatkówka ani gimnastyka
artystyczna. I właśnie ta nieprzewidywalność sprawia, że według mnie jest to najpiękniejszy
sport na świecie.
Dzisiejszy wieczór utwierdza mnie również w przekonaniu,
iż maksyma „pieniądze nie grają” jest jak najbardziej prawdziwa. O mały kroczek
od fazy grupowej Ligi Mistrzów są bowiem także białoruskie Bate Borysów oraz
przedstawiciel Kazachstanu – FC Astana. I choć w przypadku Kazachów pieniądze
również odgrywają pewną rolę, to są to sumy na tyle niewielkie, że sam awans do
Ligi Mistrzów będzie stanowił dla kluby duży zastrzyk gotówki. Białorusini są
natomiast chyba najdobitniejszym przykładem podanej przeze mnie tezy, można
bowiem powiedzieć, że w LM są już stałymi bywalcami. I – co chyba jeszcze
ważniejsze – nie pełnią jedynie roli statystów i „chłopców do bicia”. Na
rozkładzie mają już bowiem choćby wielki Bayern Monachium (oczywiście nie tak
mocny jak obecnie). I tylko polskim kibicom wciąż pozostaje liczenie kolejnych
lat bez rodzimego klubu w najbardziej elitarnych rozgrywkach klubowych na
świecie. 1… 2… aż do 19, póki co…