piątek, 8 maja 2015

Walka o bilety do Berlina i Warszawy trwa w najlepsze



             Liga Mistrzów weszła w decydującą fazę… I to weszła z wielkim przytupem! Pierwsze mecze półfinałowe przyniosły ogromną dawkę emocji i… nieco niespodziewane wyniki. W starciu Realu Madryt z turyńskim Juventusem faworyt wydawał się być oczywisty – i nie była to bynajmniej drużyna „Starej Damy”. Futbol ma jednak to do siebie, iż uwielbia zaskakiwać i to dlatego uważany jest za najwspanialszy sport na świecie. Tak też było i tym razem, gdyż „Królewscy” musieli uznać wyższość mistrzów Włoch, przegrywając w stolicy Piemontu 1-2. Bramka zdobyta przez Cristiano Ronaldo może jednak okazać się decydująca w perspektywie całego dwumeczu, Real ma bowiem przed sobą rewanż na Estadio Bernabeu. Dzień później na Camp Nou w szranki stanęli zawodnicy Barcelony i Bayernu. Starcie gigantów, określane mianem „przedwczesnego finału” zakończyło się rezultatem, którego chyba mało kto się spodziewał. Do 77. minuty wszystko było w normie. Barca miała przewagę, stwarzając sobie kilka świetnych okazji strzeleckich, ale nie potrafiła wyjść na prowadzenie. Bayern próbował się odgryzać (dodajmy, że dość nieudolnie), a najlepszą sytuację zmarnował Robert Lewandowski. W końcówce dał jednak o sobie znać geniusz Leo Messiego, który najpierw zdobył dwa gole, a następnie zaliczył asystę przy trafieniu Neymara. Trzy szybkie ciosy i monachijska maszyna padła na deski, z których piekielnie ciężko będzie jej się podnieść. W dalszym ciągu posługując się bokserską nomenklaturą można powiedzieć, że sędzia stoi już nad Bawarczykami i – odliczając do 10 – jest już gdzieś w okolicach „ósemki”. Knock-out jest blisko!

Rewanżowe przewidywania

            Pierwszego finalistę wyłoni wtorkowe starcie na Allianz Arena, gdzie Bayern podejmie Barcelonę. Tutaj jednak sprawa wydaje się oczywista. Być może Bawarczycy są na tyle dobrym zespołem żeby zdobyć przeciwko drużynie prowadzonej przez Luisa Enrique trzy bramki – co i tak graniczy z cudem – ale potencjał ofensywny „Blaugrany” pozwala zakładać, że w Monachium przynajmniej raz pokonają Manuela Neuera. Moim zdaniem kwestia tego dwumeczu jest już rozstrzygnięta, a wszystkie swoje nadzieje monachijczycy zaprzepaścili w doliczonym czasie gry pierwszego spotkania. Kiedy bowiem stracili drugą bramkę, rzucili się do desperackich ataków, zamiast nieco uspokoić grę, nawet kosztem utrzymania wyniku 0-2. A tak ruszyli do przodu i – rzecz jasna – nadziali się na kontrę, która na dobre przekreśla ich szanse na udział w berlińskim finale.
            Dużo ciekawiej będzie w stolicy Hiszpanii, gdzie na Estadio Santiago Bernabeu „Królewscy” zmierzą się z Juventusem. Piłkarze „Starej Damy” będą chcieli obronić jednobramkową zaliczkę z pierwszego meczu i w tym starciu wcale nie są bez szans. Mimo wszystko wydaje się, że wszystkie atuty są po stronie Realu. W końcu rewanż zagrają przed własną publicznością, w dodatku do zameldowanie się w Berlinie brakuje im skromnego 1-0. Z pewnością podopieczni Carlo Ancelottiego są drużyną o większych umiejętnościach, a także bardziej doświadczoną w grach o wielką stawkę. Massimilliano Allegri oraz jego podopieczni udowodnili już jednak, że grać w piłkę niewątpliwie potrafią, a jeśli dorzucimy do tego ich ogromne zaangażowanie oraz wolę walki, to szykuje nam się wielki mecz. Świetną wiadomością są również ostatnie doniesienia prasowe, według których na rewanż powinni być gotowi dwaj wspaniali, francuscy zawodnicy. Mowa oczywiście o Karimie Benzemie po stronie Realu oraz Paulu Pogbie w Juventusie. O ile występ tego drugiego stoi pod znakiem zapytania, o tyle Benzema już przedwczoraj powrócił do treningów z drużyną. Istnieje więc prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, iż w przyszłą środę ujrzymy go na murawie.

Liga Europejska w pigułce

            Warto również kilka słów poświęcić Lidze Europejskiej, której tegoroczny finał odbędzie się na Stadionie Narodowym w Warszawie. Sporą niespodziankę sprawili Ukraińcy z Dnipropietrowska, którzy na stadionie świętego Pawła zremisowali z Napoli 1-1. I wydaje się, że na tę chwilę to właśni Dnipro znajduje się bliżej warszawskiego finału. Niestety, nie dane mi było obejrzeć tego meczu, dlatego też nie jestem w stanie określić, która z drużyn zaprezentowała się z lepszej strony, nie jestem też w stanie osądzić czy rezultat jest adekwatny do boiskowych wydarzeń.

            Dane mi za to było obejrzeć starcie w Sevilli, gdzie gospodarze ograli Fiorentinę 3-0. I choć suchy wynik nie do końca oddaje przebieg meczu, to wydaje się, że podopieczni Unai’a Emery’ego są w tej chwili głównym kandydatem do zdobycia trofeum. W dzisiejszym spotkaniu zaprezentowali się naprawdę fantastycznie, a samego siebie przeszedł Aleix Vidal, który najpierw dwukrotnie pokonał Neto, a na koniec zaliczył jeszcze asystę przy bramce Kevina Gameiro. Nie sposób nie docenić postępu, jaki wykonał ten zawodnik od czasu transferu Almerii. I jeśli w dalszym ciągu będzie rozwijał się w takim tempie to niewykluczone, że w niedalekiej przyszłości znajdzie uznanie w oczach Vicente del Bosque, który zresztą był tego wieczoru obecny na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan. Pamiętając o znakomitej grze Sevilli oraz – mimo wszystko – niezłej piłce zaprezentowanej przez Fiorentinę trzeba zauważyć, że swoje trzy grosze – a właściwie to jakieś pięć złotych – dorzucił arbiter dzisiejszych zawodów. Sędziujący to spotkanie Felix Brych już w pierwszej połowie nie podyktował dwóch ewidentnych rzutów karnych (po jednym dla obu zespołów), a po przerwie puścił akcję, podczas której w polu karnym gospodarzy faulowany był Joaquin. I choć Sevilla była w tym spotkaniu zespołem lepszym to pewien niesmak pozostał. Zakładając bowiem, iż wszystkie trzy karne zostałyby wykorzystane, mielibyśmy wynik 4-2 dla gospodarzy, który gwarantowałby wielkie emocje w rewanżu. A tak, cóż… Grzegorz Krychowiak i spółka mogą powoli bukować bilety na lot do Warszawy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz