Okres przedświąteczny to czas, w którym piłka schodzi na
dalszy plan. Wszystkie poważne ligi – nie licząc angielskiej Premiership –
zapadają w zimowy sen. Najszybciej, bo już 3. stycznia rozgrywki wznawia
Primera Division. Kilka dni później na boiska powrócą przedstawiciele Serie A, natomiast
zawodnicy w Niemczech wznowią rozgrywki dopiero ostatniego dnia stycznia. Koniec
grudnia to także czas, w którym większość lig znajduje się dokładnie na
półmetku, co stwarza okazję do różnego rodzaju podsumowań pierwszej części
sezonu. Ja postanowiłem spojrzeć na sprawę trochę z innej perspektywy i wybrać
największe pozytywne niespodzianki oraz największe rozczarowania rundy
jesiennej w najlepszych ligach europejskich – Premier League, Primera Division,
Bundeslidze, Serie A oraz Ligue 1. Od razu zaznaczę, że jest to mój subiektywny
wybór, który dotyczy najbardziej spektakularnych „zjazdów” oraz największych progresów.
Z tego też względu nie brałem pod uwagę m.in. mojego ukochanego Interu.
Nerazzurri oczywiście mocno w tym sezonie zawodzą – zajmując w lidze dopiero
11. lokatę – ale proces „rozkładu” tej drużyny trwa już od kilku ładnych lat i
dla każdego kibica śledzącego ligę włoską nie jest to wielkie zaskoczenie. Ale
żeby już nie przedłużać…
Do Kloppa z taką
Borussią
Żadna niespodzianka, niekwestionowany lider rankingu. Podopieczni
Jurgena Kloppa zaliczyli najbardziej spektakularny „zjazd” w ciągu kilkunastu
ostatnich lat. Pomimo straty Roberta Lewandowskiego klub z Zagłębia Ruhry wydał
na transfery naprawdę wielkie pieniądze i wydawało się, że drużyna wciąż będzie
na tyle silna, aby zagrozić monachijskiemu hegemonowi w walce o tytuł
mistrzowski. Rzeczywistość okazała się jednak niezwykle brutalna. Blisko 50
milionów Euro wydanych na transfery w większości okazało się nietrafionymi
inwestycjami. Immobile nie strzela bramek, Adrian Ramos w ogóle rzadko pojawia
się na boisku, a Kagawa w żadnym stopniu nie przypomina zawodnika, który czarował
kibiców na Westfallen przed odejściem do Manchersteru United. Jest jeszcze
Matthias Ginter, ale jest to raczej melodia przyszłości i zawodnik, który
szykowany jest na następcę Hummelsa, a nie jego partnera na środku defensywy. Może
dziwnie to zabrzmi, ale wygląda mi na to, że działacze Borussii mają problem z
nadmiarem gotówki przeznaczonej na transfery. Jak pewnie niektórzy pamiętają,
kiedy Jurgen Klopp obejmował stery w BVB, Borussia była klubem biednym, z bardzo
ograniczonym budżetem. Jej filozofia polegała na sprowadzaniu młodych,
utalentowanych zawodników, którzy z czasem mieli rozwijać się pod okiem
młodego, inteligentnego szkoleniowca, jakim bez wątpienia jest Klopp. I
faktycznie, transfery Kagawy, Bendera, Lewandowskiego czy Hummelsa pokazały, że
jest to filozofia bardzo trafna i – co ważniejsze – bardzo opłacalna z
ekonomicznego punktu widzenia. W pewnym momencie została ona jednak zachwiana.
Zaczęto sprowadzać – za coraz większe pieniądze – zawodników, którzy takich
pieniędzy zwyczajnie nie byli warci. Bo jak logicznie wytłumaczyć zapłacenie 27
milionów Euro za Mchitarjana, który zagra dwa dobre mecze w sezonie? Z
zawodników sprowadzonych przez klub w ciągu ostatnich dwóch lat „jako-tako”
sprawdziło się dwóch: Sokratis oraz Aubameyang. Może warto więc powrócić do
korzeni i ponownie postawić na kadrę opartą na młodych, perspektywicznych
zawodnikach?
Brendan zatoczył koło
Jeszcze kilka miesięcy temu Brendan Rodgers w czerwonej
części Merseyside był noszony na rękach. Drużyna pod jego wodzą grała
fenomenalną piłkę, zbierając za to zasłużone słowa pochwały. „The Reds”
ostatecznie przegrali wyścig o mistrzostwo z londyńską Chelsea, co z pewnością
wpłynęło na decyzję Luisa Suareza odnośnie transferu do Barcelony. Celowo na
samym początku wspomniałem jednak o szkoleniowcu drużyny z Liverpool’u, gdyż
niedawno została „odkopana” jego wypowiedź
sprzed kilkunastu miesięcy. Irlandczyk odniósł się w niej do sytuacji
Tottenhamu, który po sprzedaży Garetha Bale’a wydał na transfery około stu
milionów Euro, by ostatecznie zakończyć rozgrywki w sezonie 13/14 na szóstej
lokacie. Menedżer „The Reds” stwierdził, że gdyby mógł wydać na transfery tak
wielką kwotę to z pewnością do końca biłby się o mistrzostwo kraju. Życie
pokazało jednak młodemu szkoleniowcowi jak bardzo się mylił. Sprzedaż Luisa
Suareza oraz dobra kondycja finansowa klubu sprawiły, że latem na Anfield
sprowadzono graczy za łączną sumę ponad 150 milionów Euro. Zawodnicy tacy jak
Adam Lallana, Dejan Lovren, Lazar Markovic, Emre Can czy – przede wszystkim –
Mario Balotelli mieli sprawić, że fani z czerwonej części Liverpool’u doczekają
się wreszcie kolejnego tytułu mistrzowskiego dla swojej ukochanej drużyny. Fakty
są jednak takie, że po 17 kolejkach podopieczni Rodgersa okupują dopiero 10. lokatę
i bliżej niż do mistrzostwa jest im do strefy spadkowej. Część sympatyków oraz
dziennikarzy zaczyna domagać się już zwolnienia Irlandczyka, wydaje mi się
jednak, że jest na to zdecydowanie za wcześnie. Rodgers to naprawdę zdolny
szkoleniowiec, który po prostu wygłupił się tą wypowiedzią o rywalu z White
Hart Lane. Uważam, że w obecnej chwili ma już jednak świadomość, iż „poukładanie
klocków” z tak wieloma nowymi elementami wymaga czasu. A ten gra na jego
korzyść. Ważnym aspektem jest również nieobecność największej gwiazdy „The Reds”
– Daniela Sturridge’a. Według mnie z każdym miesiącem powinno być już tylko
lepiej i niewykluczone, że w przyszłym sezonie ponownie zobaczymy Liverpool w
europejskich pucharach.
Olimpijska forma
Marsylii i Lyonu
Mamy za sobą największe rozczarowania, pora zatem na
największe niespodzianki „In plus”. Traf chciał, że obie te drużyny grają w tej
samej lidze i noszą tę samą nazwę. Olympique Marsylia i Olympique Lyon – bo oczywiście
o nich mowa – zbierają w tej chwili owoce polityki transferowej, obranej jakiś
czas temu. Warto zauważyć, że są to projekty dość podobne.
Zacznijmy od Marsylczyków. Nie ma najmniejszych wątpliwości,
że najlepszym transferem klubu z Lazurowego Wybrzeża było… sprowadzenie nowego
szkoleniowca. Marcelo Bielsa po raz kolejny udowadnia, że jest trenerskim
geniuszem. W kilka miesięcy odmienił OM nie do poznania, zmieniając przeciętną
do bólu drużynę w jednego z głównych kandydatów do zdobycia mistrzostwa
Francji. Warto jednak zauważyć, że – jak wspomniałem wcześniej – Marsylczycy zbierają
obecnie owoce swojej polityki transferowej. W zeszłym roku klub postanowił
wdrożyć w życie plan, który polega na sprowadzaniu najzdolniejszych francuskich
piłkarzy młodego pokolenia, których rzecz jasna będzie można w przyszłości
sprzedać. I to z dużym zyskiem. Zeszłego lata do klubu trafili więc
najzdolniejsi, młodzi Francuzi: Gianelli Imbula, Florian Thauvin, Benjamin
Mendy czy Mario Lemina. I chociaż w minionym sezonie żaden z tych zawodników
nie pokazał niczego nadzwyczajnego, to w bieżących rozgrywkach – pod wodzą
chilijskiego trenera – wreszcie zaczęli prezentować pełnię swoich możliwości. A
gdy dodamy do tego takich piłkarzy jak Mandanda, N’koulou, Payet, Gignac, Andre
Ayew czy sprowadzony latem Batshuayi to otrzymujemy naprawdę fenomenalną
drużynę, która ma szansę powalczyć z Paris Saint Germain o tytuł mistrzowski. Jedynym
problemem w przypadku OM wydaje się być krótka ławka rezerwowych, dlatego też
bardzo ważne będzie to, jak Marsylczycy rozegrają zimowe okno transferowe.
Jeszcze bardziej ekonomiczny projekt realizują Olimpijczycy
z Lyonu. Oni również postawili na piłkarzy młodego pokolenia, ale nie sprowadzają
ich z całej Francji, tylko „produkują” zawodników we własnej akademii. W
obecnej chwili Olympique Lyon to drużyna, która w zdecydowanej większości
składa się z wychowanków akademii, którzy nie skończyli jeszcze 23 lat. I – jak
widać – system ten sprawdza się wyjątkowo dobrze. Lyończykom nie przeszkodził
nawet fakt, iż przez większą część obecnego sezonu nie mogli liczyć na Clement
Grenier’a, czyli największą gwiazdę zespołu. Pod jego nieobecność filarem
drużyny stał się Alexandre Lacazette. Napastnik „Les Gones” w bieżących
rozgrywkach już 17 razy pokonywał bramkarzy rywali i wydaje się, że najpóźniej
latem odejdzie do któregoś z wielkich europejskich klubów. Jeśli podopieczni
Huberta Fournier’a nadal będą grać w takim stylu, a dodatkowo wyleczy się
Clement Grenier to Lyon może być sprawcą jednej z większych niespodzianek
ostatnich lat w lidze francuskiej.
Jak widać projekty Marsylii i Lyonu – choć opierają się na
kształtowaniu młodych zawodników - to
jednak nieco się od siebie różnią. W obu przypadkach efekt jest jednak
wspaniały, gdyż obie te drużyny na półmetku sezonu wyprzedzają w tabeli
finansowego potentata z Paryża. Drużyna z Lazurowego Wybrzeża w 19 meczach
zgromadziła 41 punktów, Lyon uzbierał o dwa „oczka” mniej. Po raz kolejny
potwierdza się zatem stara piłkarska prawda, według której pieniądze nie grają…
Bardzo fajne:) Ciekawie się czyta!
OdpowiedzUsuńFajnie, że jednak ktoś to czyta i przy okazji docenia. Dobra motywacja do dalszego pisania :) Dzięki!
OdpowiedzUsuń