poniedziałek, 22 grudnia 2014

Grudzień, czyli czas podsumowań

Okres przedświąteczny to czas, w którym piłka schodzi na dalszy plan. Wszystkie poważne ligi – nie licząc angielskiej Premiership – zapadają w zimowy sen. Najszybciej, bo już 3. stycznia rozgrywki wznawia Primera Division. Kilka dni później na boiska powrócą przedstawiciele Serie A, natomiast zawodnicy w Niemczech wznowią rozgrywki dopiero ostatniego dnia stycznia. Koniec grudnia to także czas, w którym większość lig znajduje się dokładnie na półmetku, co stwarza okazję do różnego rodzaju podsumowań pierwszej części sezonu. Ja postanowiłem spojrzeć na sprawę trochę z innej perspektywy i wybrać największe pozytywne niespodzianki oraz największe rozczarowania rundy jesiennej w najlepszych ligach europejskich – Premier League, Primera Division, Bundeslidze, Serie A oraz Ligue 1. Od razu zaznaczę, że jest to mój subiektywny wybór, który dotyczy najbardziej spektakularnych „zjazdów” oraz największych progresów. Z tego też względu nie brałem pod uwagę m.in. mojego ukochanego Interu. Nerazzurri oczywiście mocno w tym sezonie zawodzą – zajmując w lidze dopiero 11. lokatę – ale proces „rozkładu” tej drużyny trwa już od kilku ładnych lat i dla każdego kibica śledzącego ligę włoską nie jest to wielkie zaskoczenie. Ale żeby już nie przedłużać…

Do Kloppa z taką Borussią

Żadna niespodzianka, niekwestionowany lider rankingu. Podopieczni Jurgena Kloppa zaliczyli najbardziej spektakularny „zjazd” w ciągu kilkunastu ostatnich lat. Pomimo straty Roberta Lewandowskiego klub z Zagłębia Ruhry wydał na transfery naprawdę wielkie pieniądze i wydawało się, że drużyna wciąż będzie na tyle silna, aby zagrozić monachijskiemu hegemonowi w walce o tytuł mistrzowski. Rzeczywistość okazała się jednak niezwykle brutalna. Blisko 50 milionów Euro wydanych na transfery w większości okazało się nietrafionymi inwestycjami. Immobile nie strzela bramek, Adrian Ramos w ogóle rzadko pojawia się na boisku, a Kagawa w żadnym stopniu nie przypomina zawodnika, który czarował kibiców na Westfallen przed odejściem do Manchersteru United. Jest jeszcze Matthias Ginter, ale jest to raczej melodia przyszłości i zawodnik, który szykowany jest na następcę Hummelsa, a nie jego partnera na środku defensywy. Może dziwnie to zabrzmi, ale wygląda mi na to, że działacze Borussii mają problem z nadmiarem gotówki przeznaczonej na transfery. Jak pewnie niektórzy pamiętają, kiedy Jurgen Klopp obejmował stery w BVB, Borussia była klubem biednym, z bardzo ograniczonym budżetem. Jej filozofia polegała na sprowadzaniu młodych, utalentowanych zawodników, którzy z czasem mieli rozwijać się pod okiem młodego, inteligentnego szkoleniowca, jakim bez wątpienia jest Klopp. I faktycznie, transfery Kagawy, Bendera, Lewandowskiego czy Hummelsa pokazały, że jest to filozofia bardzo trafna i – co ważniejsze – bardzo opłacalna z ekonomicznego punktu widzenia. W pewnym momencie została ona jednak zachwiana. Zaczęto sprowadzać – za coraz większe pieniądze – zawodników, którzy takich pieniędzy zwyczajnie nie byli warci. Bo jak logicznie wytłumaczyć zapłacenie 27 milionów Euro za Mchitarjana, który zagra dwa dobre mecze w sezonie? Z zawodników sprowadzonych przez klub w ciągu ostatnich dwóch lat „jako-tako” sprawdziło się dwóch: Sokratis oraz Aubameyang. Może warto więc powrócić do korzeni i ponownie postawić na kadrę opartą na młodych, perspektywicznych zawodnikach?

Brendan zatoczył koło

Jeszcze kilka miesięcy temu Brendan Rodgers w czerwonej części Merseyside był noszony na rękach. Drużyna pod jego wodzą grała fenomenalną piłkę, zbierając za to zasłużone słowa pochwały. „The Reds” ostatecznie przegrali wyścig o mistrzostwo z londyńską Chelsea, co z pewnością wpłynęło na decyzję Luisa Suareza odnośnie transferu do Barcelony. Celowo na samym początku wspomniałem jednak o szkoleniowcu drużyny z Liverpool’u, gdyż niedawno została „odkopana”  jego wypowiedź sprzed kilkunastu miesięcy. Irlandczyk odniósł się w niej do sytuacji Tottenhamu, który po sprzedaży Garetha Bale’a wydał na transfery około stu milionów Euro, by ostatecznie zakończyć rozgrywki w sezonie 13/14 na szóstej lokacie. Menedżer „The Reds” stwierdził, że gdyby mógł wydać na transfery tak wielką kwotę to z pewnością do końca biłby się o mistrzostwo kraju. Życie pokazało jednak młodemu szkoleniowcowi jak bardzo się mylił. Sprzedaż Luisa Suareza oraz dobra kondycja finansowa klubu sprawiły, że latem na Anfield sprowadzono graczy za łączną sumę ponad 150 milionów Euro. Zawodnicy tacy jak Adam Lallana, Dejan Lovren, Lazar Markovic, Emre Can czy – przede wszystkim – Mario Balotelli mieli sprawić, że fani z czerwonej części Liverpool’u doczekają się wreszcie kolejnego tytułu mistrzowskiego dla swojej ukochanej drużyny. Fakty są jednak takie, że po 17 kolejkach podopieczni Rodgersa okupują dopiero 10. lokatę i bliżej niż do mistrzostwa jest im do strefy spadkowej. Część sympatyków oraz dziennikarzy zaczyna domagać się już zwolnienia Irlandczyka, wydaje mi się jednak, że jest na to zdecydowanie za wcześnie. Rodgers to naprawdę zdolny szkoleniowiec, który po prostu wygłupił się tą wypowiedzią o rywalu z White Hart Lane. Uważam, że w obecnej chwili ma już jednak świadomość, iż „poukładanie klocków” z tak wieloma nowymi elementami wymaga czasu. A ten gra na jego korzyść. Ważnym aspektem jest również nieobecność największej gwiazdy „The Reds” – Daniela Sturridge’a. Według mnie z każdym miesiącem powinno być już tylko lepiej i niewykluczone, że w przyszłym sezonie ponownie zobaczymy Liverpool w europejskich pucharach.

Olimpijska forma Marsylii i Lyonu

Mamy za sobą największe rozczarowania, pora zatem na największe niespodzianki „In plus”. Traf chciał, że obie te drużyny grają w tej samej lidze i noszą tę samą nazwę. Olympique Marsylia i Olympique Lyon – bo oczywiście o nich mowa – zbierają w tej chwili owoce polityki transferowej, obranej jakiś czas temu. Warto zauważyć, że są to projekty dość podobne.
Zacznijmy od Marsylczyków. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że najlepszym transferem klubu z Lazurowego Wybrzeża było… sprowadzenie nowego szkoleniowca. Marcelo Bielsa po raz kolejny udowadnia, że jest trenerskim geniuszem. W kilka miesięcy odmienił OM nie do poznania, zmieniając przeciętną do bólu drużynę w jednego z głównych kandydatów do zdobycia mistrzostwa Francji. Warto jednak zauważyć, że – jak wspomniałem wcześniej – Marsylczycy zbierają obecnie owoce swojej polityki transferowej. W zeszłym roku klub postanowił wdrożyć w życie plan, który polega na sprowadzaniu najzdolniejszych francuskich piłkarzy młodego pokolenia, których rzecz jasna będzie można w przyszłości sprzedać. I to z dużym zyskiem. Zeszłego lata do klubu trafili więc najzdolniejsi, młodzi Francuzi: Gianelli Imbula, Florian Thauvin, Benjamin Mendy czy Mario Lemina. I chociaż w minionym sezonie żaden z tych zawodników nie pokazał niczego nadzwyczajnego, to w bieżących rozgrywkach – pod wodzą chilijskiego trenera – wreszcie zaczęli prezentować pełnię swoich możliwości. A gdy dodamy do tego takich piłkarzy jak Mandanda, N’koulou, Payet, Gignac, Andre Ayew czy sprowadzony latem Batshuayi to otrzymujemy naprawdę fenomenalną drużynę, która ma szansę powalczyć z Paris Saint Germain o tytuł mistrzowski. Jedynym problemem w przypadku OM wydaje się być krótka ławka rezerwowych, dlatego też bardzo ważne będzie to, jak Marsylczycy rozegrają zimowe okno transferowe.
Jeszcze bardziej ekonomiczny projekt realizują Olimpijczycy z Lyonu. Oni również postawili na piłkarzy młodego pokolenia, ale nie sprowadzają ich z całej Francji, tylko „produkują” zawodników we własnej akademii. W obecnej chwili Olympique Lyon to drużyna, która w zdecydowanej większości składa się z wychowanków akademii, którzy nie skończyli jeszcze 23 lat. I – jak widać – system ten sprawdza się wyjątkowo dobrze. Lyończykom nie przeszkodził nawet fakt, iż przez większą część obecnego sezonu nie mogli liczyć na Clement Grenier’a, czyli największą gwiazdę zespołu. Pod jego nieobecność filarem drużyny stał się Alexandre Lacazette. Napastnik „Les Gones” w bieżących rozgrywkach już 17 razy pokonywał bramkarzy rywali i wydaje się, że najpóźniej latem odejdzie do któregoś z wielkich europejskich klubów. Jeśli podopieczni Huberta Fournier’a nadal będą grać w takim stylu, a dodatkowo wyleczy się Clement Grenier to Lyon może być sprawcą jednej z większych niespodzianek ostatnich lat w lidze francuskiej.

Jak widać projekty Marsylii i Lyonu – choć opierają się na kształtowaniu młodych zawodników  - to jednak nieco się od siebie różnią. W obu przypadkach efekt jest jednak wspaniały, gdyż obie te drużyny na półmetku sezonu wyprzedzają w tabeli finansowego potentata z Paryża. Drużyna z Lazurowego Wybrzeża w 19 meczach zgromadziła 41 punktów, Lyon uzbierał o dwa „oczka” mniej. Po raz kolejny potwierdza się zatem stara piłkarska prawda, według której pieniądze nie grają…

2 komentarze:

  1. Bardzo fajne:) Ciekawie się czyta!

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie, że jednak ktoś to czyta i przy okazji docenia. Dobra motywacja do dalszego pisania :) Dzięki!

    OdpowiedzUsuń